Benek,
Bodzio i świnki dwie.
Benek ukrywał się na
początku swej kariery w Cisnej przed SB, nastąpiło to po stanie wojennym, Benek
udawał że się ukrywa, miał nawet podobno lewe papiery z których wynikało że
jest prawnikiem, SB udawało że Benka szuka i tak to jak w dobrym małżeństwie
jawne kłamstwa niezauważane przez obydwie strony służyły ogólnemu dobru. Po
obaleniu poprzedniego ustroju Benek z przyzwyczajenia został już dożywotnim
opozycjonistą – konspiratorem, a to skręcił na dwa piwa z zakupów, ukrywając to
przed żoną, a to narobił jakąś chryję przy stoliku w „Siekierezadzie”, podczas
burzliwych politycznych debat, a najbardziej zwodził siebie w temacie kim jest
i co chce robić, był wiecznym partyzantem wychodząc za słusznej skądinąd zasady
że prawda może zabić ukrywał się przed nią bardzo skutecznie. Dorzućmy do tego
zamieszania jeszcze jednego bohatera – Bodzia dentystę, który przybył w otwarte
ramiona wiochy Cisna jako doktor Judym, mający zapanować nad szalejącą
pruchnicą w gębach autochtonów.
Bodzio podzielał
namiętność Benka do piwa, ale nie gardził też wyższymi procentami, miał kilka
wpadek jak wyrwanie kilku zdrowych zębów Ryśkowi, z którym najpierw grali w
szachy i pili wódę by złagodzić strach tego ostatniego przed zabiegiem
stomatologicznym, ale takie drobne potknięcie można wybaczyć, tym bardziej że
Rysiek wygrał partię, a na drugi dzień Bodzio wyrwał już nie odpłatnie zepsute
zęby Ryśkowe, więc nic się nie stało. Benka i Bodzia los złączył przydzielając
im mieszkania w tym samym budynku. Przyjaźń rozkwitła aż do tego stopnia, że
pewnego dnia przy wódce Bodzio zaproponował Benkowi zakup dwóch świnek, by je
utuczyć i później przed świętami przerobić na wyroby. Benek ochoczo podjął
temat gdyż czasy były nie tęgie, krótko charakteryzując „:ani się kurwa napić,
ani czym zagryźć”.
Na drugi dzień w
chlewiku ciamkały z korytka dwie świnki, Benek i Bodzio oparci o drewnianą
przegrodę z lubością spozierali na przyszłą obfitą „zagrychę”
- Nazwę swoją Krysia, to była moja pierwsza dziewczyna zwierzył
się Benek.
- A ja swojego warchlaczka – Ząbek, odwzajemnił się Bodzio.
Nic nie zapowiadało
nadchodzącej tragedii, Benek i Bodzio nosząc zlewki swojej pięknej trzodzie
często siadywali w chlewiku i rozpijali pół litra wsłuchując się w uspokajające
chrząkanie wieprzków. Na fali euforycznej przyjaźni i częściowej wspólnoty
majątkowej (świnki) Benek zaprosił Bodzia na imprezę do Leska, gdzie bawili się
byli opozycjoniści – partyzanci z „solidarności”.
Na imprezie jak na imprezie, wódki było należycie, zagrychy też
nie brakowało byli nawet „byli” SB – cy którzy tłumaczyli Benkowi że oni to
właściwie też należeli do „solidarności”, tylko byli w głębokiej konspiracji.
Chłopy popili się aż do świtu. Ten orzeźwił zmęczone ciała i trzeba było
wracać. Benek zapakował Bodzia do poloneza i ruszyli na południe z zamiarem
dotarcia do Cisnej. Bodzio walczył dzielniej więc przysnął w samochodzie, przed
Jabłonkami ocknął się, otworzył szybę i nim się Benek spostrzegł wylazł podczas
jazdy na dach samochodu, Benek uchylił szybę od swojej strony i zażądał by
wlazł z powrotem, na to Bodzio złapał go za włosy i jął wyciągać na dach, Benek
gwałtownie dał po hamulcach a Bodzio z dwoma kiściami Benkowych włosów pofrunął
w objęcia młodych jodeł. Z godzinę trwało aż Benek znalazł Bodzia i wpakował do
pojazdu, milcząc przyjechali do wsi, Benek wjechał do garażu wyłączył silnik i
zażądał wyjaśnień, w końcu nie zdzierżył i walnął Bodziowi w zęby wybijając
kilka.
O kurwa takiej
zniewagi żaden dentysta nie zniesie, ruszył na Benka ten zaś w nogi, Benek był
lepszym sprinterem – wykonali kilka okrążeń wokół ośrodka zdrowia, Benek
prowadził zaś Bodzio wymachiwał zbędnym obciążeniem, czyli pozyskaną na drugim
okrążeniu siekierą i dopingując Benka do większego wysiłku z słowami „Ja cię chuju zajebię, niech cię tylko
dopadnę” …
Po piątym okrążeniu
Benek gdzieś przepadł, Bodzio zasapany przystanął, podparł się na siekierze i
wówczas w jego mózgu zaświtała myśl jak jutrzenka swobody, precyzowała zemstę
straszliwą. Bodzio ruszył do chlewika, otworzył drewnianą przegrodę a wówczas w
mroku Kasia jawiła mu się z twarzą Benka, podniósł siekierę i ze słowami: „zajebię
mu chociaż Kaśkę”, pierdolnął w łeb świński, który metafizycznie robił za
Benkowy, zbrodnia się dokonała, Bodzio wyszedł z okrwawionym narzędziem i ryknął
w eter:
- Zajebałem twoją świnkę … Ha, ha, ha, .ha.
Benek wychynął ze studzienki kanalizacyjnej, w którą wpadł
podczas ucieczki i która uratowała mu życie w dwójnasób, ochroniła go przed
zemstą dentysty a w późniejszym terminie spowodowała otrzymanie renty na coś
tam złamanego.
Zrozpaczony ruszył do chlewika, chwilę trwało i kiedy jego oczy
przyzwyczaiły się do mroku wówczas ujrzał nagą prawdę, Krystyna żywa popychała
ryjkiem zmordowanego Ząbka. Benek wyszedł i oznajmił tę szekspirowską pomyłkę
Bodziowi, ten upuścił siekierę i wpadli sobie w objęcia, Bodziem wstrząsały
spazmy płaczu, Benek poklepał go po plecach i pocieszył przegranego
- Nie martw się, weźmiemy Staszka i zrobi wyroby.
Na drugi dzień Benek z Bodziem siedzieli w gabinecie
dentystycznym i rozpijali pół litra, zagryzali pasztetem z Ząbka.
- Głupio jakoś tak, rzekł Bodzio.
- A no głupio, ale pasztet przedni, na zdrowie – rzekł Benek.
PS. Później gniew nie
zaleczony odżył i Bodzio mając już implanty wybitych zębów zjadł Benkowi
podczas ważnego meczu piłki nożnej prawie całą antenę telewizyjną, zostawiając
tylko wzmacniacz i dwie niejadalne, duże śruby mocujące …
R