Ballada o Janku i Mietku

 

 

Za Siekierezadą płynie wartko swym

Korytem woda szemrząca spokojem

Przy drewnianym stole

Mietek spoziera na Janka wilczym wzrokiem

Przedmiot sporu – wino czerwone

mieni się szkarłatnym kolorem

Nad brzegiem rzeki wiatr kołysze

Kibicią brzozy

Mietek oplata dłonią puste butli szkło

i rozbija o swą głowę

W gałęziach łozin pająki przędą

sztandary, w których płomienie słońca

wypalają swe wzory

Z czoła Mietka krew wypływa słodka,

bum, bum, bum – bębni o kamienną

podłogę.

Cienie długich wierzbowych liści muskają

Kryształ wody

Mietek dźga Jana tulipanem szkła,

między żeber przestrzenią by ujrzeć drgające

Spazmami serce braterskie

Nartniki ślizgają się po spokojnym lustrze

Rzeki za spoczywającym w kąpieli

martwym jesionem

Serce Jana szybko uporało się z pompowaniem

substancji czerwonej poza ciało i ustało

Szelest w nadbrzeżnych trawach spłoszył

czarnego bociana

Mietek stojąc nad uśpionym bratem

dopija z gwinta resztkę płynu

Cień ptaka ginie w mroku

Niechaj żyje wino, krew tego

świata – szepce cicho

Brat do brata.

R

 

Powrót